Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kłamał, bo o dwa stajania dalej, za załomem skały, był obszerny zajazd.
— Nie jestem bogaty — wołał dalej, — ale czyż moja gościnna strzecha zasługuje z tego powodu na pogardę?
Jowisz stanął i spojrzał pytająco na Hermesa.
— Dziwny człowiek! — szepnął Hermes. — Mało takich w dzisiejszych zepsutych czasach. Jabym mu nie dowierzał. A nuż-to będzie jaka podrywka?
— Nie sądzę — odpowiedział Jowisz, rzuciwszy badawcze spojrzenie na Filemona. — W każdym razie spróbujemy.
— Według rozkazu — rzekł niechętnie Hermes. — Głodni i znużeni jesteśmy nie na żarty. Wątpię tylko, czy tu co przyzwoitego dostaniemy.
— Zobaczymy. Przyjmujemy, starcze, twą gościnność; prowadź nas.
Uradowany Filemon pobiegł naprzód, wskazując gościom drogę. Gdy, pochyliwszy głowy, weszli przez nizkie drzwi do wnętrza chaty, przedstawił im Baucydę, która im się ukłoniła pokornie ze słodkim uśmiechem na twarzy.
Podczas gdy goście odświeżali się podaną im przez Filemona wodą do mycia, małżonka jego czyściła przyniesione z ogrodu jarzyny. Filemon dał jej kilkakrotnie znak głową, wskazując na wiszący u stropu połeć słoniny, ale Baucis zdawała się nie spostrzegać tego. Wówczas staruszek własnoręcznie