Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dedal machnął ręką lekceważąco i zaczął pokazywać synowi jak skrzydeł używać należy. Ikar ruszył niemi kilka razy i uśmiechnął się, czując, że ziemia wymyka mu się z pod stóp.
W tej chwili załopotały olbrzymie, ciężkie skrzydła Dedala i wielki budowniczy niby ptak ogromny wzbił się w powietrze.
Pod nimi świeciły zalane światłem zachodzącego słońca dachy labiryntu i milczące, ponure podwórza. Ikar rozłożył szeroko skrzydła i poruszając niemi lekko, kołysał się prawie nieznacznym ruchem w powietrzu, patrząc w dziedziniec, w którym przepędził swą młodość a który na zawsze miał opuścić.
Cicho tam było jak zwykle i czarna noc skryła się między grubemi murami, bo promienie słoneczne nie mogły się tam przedostać.
Poprzez spiętrzone dachy dziedziniec przerzynał jaśniejszym pasem ledwie widzialny z góry strumyczek, podobny ciemnej, jedwabnej wstążce. Na ziemi leżały porozrzucane narzędzia i przybory; drzwi do szopy były uchylone. Smutne więzienie miało w tej chwili wygląd zacisznego i gościnnego przytułku spokojnych i cichych pracowników.
Ikar ruszył żwawiej skrzydłami.
Labirynt zdawał się lecieć w głąb, zapadać w jakąś kotlinę, otoczoną zewsząd łańcuchem skalistych poszarpanych gór.