Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dniejszym już głosem Dedal.
— Wiem, że w tobie drzemie cały skarb mej potęgi, przelany na ciebie w chwili stworzenia. A czegożeś dokonał? Podczas gdy ja byłem duszą całej gromady ludzkiej, gdy na mnie czekają, jak na błogosławieństwo, gdy ja cały świat mogę przebudować, tak, że go za dzieło mojej ręki uznają — ty czegóżeś dokonał? Wiem, co chcesz mi powiedzieć! — nie dopuścił do słowa syna. — Nieskończoność dla nas jest niczem! Nie wcielimy jej w żaden kształt! Człowiekiem jesteś.
— Leć ze mną, mój synu — mówił wzruszonym głosem, przypinając Ikarowi skrzydła znacznie lżejsze od swoich. — Nie daj się skusić samodzielnością lotu i nie trać mnie z oczu, bo źródło twego bytu jest we mnie i byt twój jest we mnie po wszystkie czasy. Nie zniżaj zanadto lotu, bo fale morskie ciągną chciwie każdą zdobycz ku sobie. Nie wzbijaj się zanadto w niebiosa, bo bogiem nie jesteś, lecz człowiekiem i nie ku słońcu twój szlak!...
Ikar nie słuchał, lecz zawinąwszy się w swe skrzydła motyle usiane srebrnemi kółkami, dumał, opuściwszy głowę na piersi.
— Skrzydła ci dałem, a ty smutny jesteś, jakbyś miał zstąpić w ciemności Hadesu.
Ikar podniósł głowę, oglądając się w zamyśleniu dokoła.
Wreszcie utkwił swe duże szare oczy pytająco w twarz ojca.
— A labirynt?