Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdywał swoją piosenkę. Na jego twarzy igrał subtleny, ironiczny uśmieszek.
— Kto o tem nie pamięta — ciągnął Dedal — ten wydaje walkę bogom. Walka nierówna. Wspomnij Prometeusza, wspomnij Tantala. Człowiek ma być człowiekiem.
Wstał i zaczął przypinać sobie skrzydła.
— Aa! Teraz rozumiem! Ojcze, rozumiem! Już podejrzywałem cię, że jakiś demon opanował cię, zrobił z ciebie sługę swego.
Ikar trząsł się.
— Ojcze, to bogini Sowiooka robi z twej wielkiej duszy swoją niewolnicę. Bo ty mogłeś być wielki, jak bóg!
Dedal spojrzał na syna z przerażeniem.
— Skąd wiesz?
— Mówisz o tem, ojcze, twarzą własną, gdy śpisz. Wyzwanie rzuciłeś bogom, stawiając labirynt. Pokonali cię, związali ci duszę... Czyż nie widzisz, że dziś sam siebie zwalczasz? Złą jest Sowiooka, zadrosną i tchórzliwą.
Dedal wyprostował się. Wspaniała, poważna postać starca o surowej twarzy i długiej siwej brodzie ze skrzydłami u ramion, połyskującemi kolorem szafranu, tyrskiego szkarłatu i niebieskiego błękitu, przypominała gromowładnego Zeusa.
— Milcz! Człowiek bez boga jest jak nasienie wierzby niesione wiatrem jesiennym.
— I cóż ty możesz wiedzieć! — ciągnął łago-