Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wiatr zaświstał Ikarowi w uszach i zmusił go do zamknięcia oczu.
Gdy za chwilę, kołysząc lekko skrzydłami, utkwił w powietrzu i otworzył oczy, krzyknął ze zdumienia.
Jak wielka, płytka czara turkusowa kołysało się pod nim morze. Wesołe, żwawe fale w wieńcach z srebrnej piany ścigały się z figlarnemi delfinami. Otoczony rojem nimf odzianych w przeźroczysty muślin porostów wodnych, Tryton bronzowy rozdymał pyzate policzki, dobywając z krzywej, błyszczącej muszli długie, tęskne tony. Ponad nim, jak srebrne iskry, migotały mewy. Daleko błyszczał na falach białawy żagiel jakiejś samotnej nawy.
Na łagodnie pochyłym brzegu morskim, w śród skał wychylających tylko białe głowy z czarnej gęstwy lasów, drzemało miasto jakieś; białe domki, zda się, z fal morskich wyszłe rojem, pięły się po zboczu górskiem aż ku skalistemu szczytowi ukoronowanego warownemi murami zamku.
W niewielkiej przystani widać było białe żagle okrętów poczerniałych od dalekiej drogi i od burz gwałtownych. A dalej lekko falujące wzgórza mieniły się różnobarwnemi smugami zbóż wszelakich i łąk kwiecistych.
Ikar wzniósł się jeszcze wyżej.
Nie widać już nic, jak tylko bezmiar wód i wyspę, niby czarowny klejnot w turkusowej oprawie.