Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i chwytać go zaczęły za suknie, za ręce... Szepty jakieś trzepotały się w powietrzu jak blade ćmy, ciche głosy wymawiały zdania w języku jakby obcym a przecież znanym.
I znów z ciemności wystąpił marmurowo-biały, zimny posąg Pallas Ateny. Sowiooka twarz miała niewzruszoną, trupiobladą, jak Nemezis, tylko oczy jej rozpłomieniły się jakimś zgniłym, żółtym blaskiem. Wyciągnęła ku Ikarowi ciężką, kamienną pięść i w strząsnęła nią groźnie...
A oto nadbiegł Faeton o promienistem spojrzeniu, na ustach Ikara złożył pocałunek braterski i począł coś mówić. Ale Ikar nie rozumiał, nie usłyszał nawet słów... Lecz gdy o pierwszym brzasku rannym zerwał się ze swej pościeli, choć sny pierzchły, został w sercu smutek i lęk i strapienie.
Dedal, z twarzą poważną i zmarszczonem czołem, siedział już pod drzewem, wykończając skrzydła. Zamiłowanie wielkiego budowniczego do wykończania swych dzieł kazało mu zwyczajem greckim pomalować skrzydła. Siedział więc, powlekając białe pióra łabędzie i żórawie żółtą, czerwoną i niebieską suchą barwą, której sposób przyrządzania jemu tylko był znany.
Ikar widząc ojca przy robocie z twarzą pełną zadowolenia z pracy, którą bez przeszkód doprowadza się do skutku i która odpowie wszelkim wymaganiom, z zaufaniem do niego przystąpił.