Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

marmurowe postacie sławnych zwycięzców z igrzysk. Boki górskie ciche i milczące modliły się nabożnie szumem czarnych lasów, rodzących niesforne jasne strumyki. Ponad niemi sterczały skaliste szczyty, pokryte śniegiem, nieme i zadumane. A dalej widać było podpięty ku nieboskłonowi wąski, szmaragdowy pasek morza.
W tej chwili odezwały się z pobliskich wąwozów przeraźliwe krzyki kapłanów Zeusa wraz z warczącym hukiem kotłów i ostrym dźwiękiem mieczów, któremi kapłani uderzali o spiżowe tarcze.
Ikar podniósł głowę, włosy wstrząsnął na kark, wytężone oczy wbił w niezgłębiony błękit i wyciągnąwszy jakby błagalnie swe chude ręce w niebo, począł krzyczeć ostrym, przenikliwym, tęskniącym głosem:
— O Apollon! Apollon!
Słońce swą czerwoną tarczę kryło już za mroczne wierzchołki gór Ida, a on stał tam wciąż jeszcze z rękami wyciągniętemi w niebo, krzycząc, jak orzeł zawieszony w obłokach ponad wierzchołkami skał.
Ikara tej nocy trapiły ciężkie sny.
Widział się bladym i bezsilnym, szukającym napróżno wyjścia w ciemnych wnętrznościach labiryntu. Przebiegał znane sobie sale i korytarze a przecież nie mógł znaleźć drogi... Już był tak blisko bramy, że słyszał krzyk wołającego go niecierpliwie ojca... Lecz z ciemności wypełzły blade mary