Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liosa, którego przekładał nawet nad Gromowładnego, podczas gdy Dedal czcił mądrą Atenę, opiekunkę sztuk i miłego mężom pracy pokoju.
I nagle stanął Ikarowi przed oczami ten dziwny wyraz twarzy uśpionego ojca. Było w nim coś obcego a odrażającego, coś nieznanego a przecież nad wyraz potężnego, nieubłaganego, znamię jakiejś twardej miłości własnej, chciwej i nielitościwej a drapieżnej, jak oczy tego Pytona, wijącego się u stóp Promienistego.
Wzdrygnął się i spojrzał przed siebie.
Z podsienia roztaczał się cudny widok na ogród, w środku którego wznosiła się grupa dzikich skał; do stóp ich tuliły się krzaki przepysznych róż. Ogród był zasypany białem kwieciem pomarańcz, przetykanem promienistym blaskiem rozkwitających migdałów. Ponad gąszczem niskich krzewów i kwiatów wystrzelających cudnemi blaskami z zielonej murawy, wznosiła się tęczowa, migotliwa chmura różnobarwnych motyli. Senną ciszę przerywało tylko łagodne, metalowe bzykanie połyskujących muszek, które to tu, to tam błyskawicami przecinały powietrze przesycone słońcem.
Ikar powstał i przedzierając się przez gąszcze wąziutką, jemu tylko znaną drożyną, kierował się ku skałom. Tu był jego raj umiłowany, jego świątynia i kryjówka. Życie mówiło tu doń siłą swych barw, bujnością i intenzywnością przedziwnych aromatów, które wylewały się z kielichów pysznych