Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzian głowę wzniósł w górę, jak przystało synowi Słońca, włosy złote strząsnął na kark, pewnie dzierży w małych chłopięcych dłoniach ogniste rumaki a okiem bacznem i ostrożnem wyszukuje przeszkody na drodze.
W środku podsienia biła fontanna w basenie z kappadockiego marmuru. Gdy czasem skośne promienie słoneczne wdzierały się w chłodny cień podsienia, przeświecające kolumny zdawały się być słupami z blasku słonecznego a basen cały jarzył się jak koncha Afrodyty Anadyomene i w ciemnej oprawie barwnej mozajki świecił niby czarodziejski klejnot.
Ikar wszedłszy do perystylu rozglądnął się dokoła, wodząc smutnemi oczami po freskach, których już nigdy nie miał widzieć. Usiadł na brzegu basenu i zapatrzywszy się w uśmiechniętą, słodką twarz Faetona, zamyślił się. Jakaś niechęć i nieufność wkradła się w jego zwykle marzącą i pogodną duszę. Nie rozumiał, dlaczego ojciec chce opuścić labirynt. Dlaczego tak tęskni za ludźmi, między którymi nie spotka przecież równego sobie wielkiego budowniczego. Nie rozumiał, dlaczego sprawiedliwy Minos zamknął Dedala w więzieniu, czemu ojciec przeklina ten spokój i ciszę. W ogóle, mimo, że Ikar czcił ojca i w swej dziecięcej miłości uważał go za najmądrzejszego z ludzi, to jednak miewał czasami wrażenie, jakby postępki ojca obrażały jego uczucia. Ikar szczególne miał nabożeństwo i cześć dla He-