Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w pięknych salach, podziwiając to fresk jakiś, to świetną mozaikę podłogi, układaną w egipskie wzory, o kolorach ciepłych a łagodnych, znanych wielkiemu budowniczemu z jego dalekich wędrówek po świecie; czasami zaś ginął w ślepych korytarzach, siadał w kącie na ziemi i oparłszy się plecami 0 chłodną ścianę, patrzył w milczącą ciemność szeroko otwartemi oczami, jakby chłonąc w siebie noc i ciszę.
Labirynt miał dla Ikara jemu tylko znane cuda i dziwy. Były tam komnaty piękne, zawierające kosztowne i wystawne sprzęty, zda się miłe i gościnne; a jednak panował w nich jakiś dziwny, tajemniczy strach. Ikar wchodził w nie zwykle z uśmiechem na twarzy, siadał na ziemi u stóp jakiegoś posągu i czekał. W komnatach tych panował miły półzmierzch, bo przez otwory w powale wpadało do środka światło dzienne, załamując się na wystających gzymsach. Cisza była w nich zupełna i nawet ryk potwora z trudem przedostawał się do nich przez całą sieć poplątanych kurytarzy i ciężkich spiżowych podwoi. A jednak Ikarowi zdawało się, jakby słyszał jakieś szepty, jakieś ciche stąpania, przez powietrze przesuwały się niewyraźne cienie. Krył wówczas twarz w dłonie i siedział nieruchomy nakształt cichych marmurów, czuwających w zmierzchu. Wychodził stamtąd blady i drżący, z obłędem w oczach i rozrzuconym włosem.
Zdawało się, jakby w komnatach tych, jak