Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podjesienna pora... Słonecznej ciszy pełen drzemiący już park... Ścieżki zeschłem listowiem zasypane, wyblakłe, pożółkłe trawki i gdzieś jakaś róża zapóźno rozkwitająca, w rozkwicie zwarzona... Wśród tego ogrodu te dwie piękne kobiety... Kobiety, jak wspomnienia!... Zdawałoby się, że oto Lato piękne, bujne, pękami kwiecia i dojrzałych owoców ubrane, z blaskiem słonecznym w cudnych oczach, przyszło raz jeszcze, ku radości zwarzonego, jesiennego serca, a za niem dzika, pyszna Wiosna, o oczach lśniących, migotliwych, a zmiennych, jak wody wzbierających strumieni, Wiosna, pełna przeczuć, pożądań namiętnych i nadziei... I obie we wspaniałości swej krasy koją strwożone serce ludzkie i mówią mu: — Nie lękaj się ni jesieni, ni zimy, albowiem przeżyłeś cudną wiosnę i przecudne lato. — A człowiek pokłon im składa głęboki, odpowiadając. — Wiem, że nadchodzi czas mrozów i długiej nocy, ale pociechą mi będzie wspomnienie i wiara w piękność waszą, boginie!
Lecz trzeźwa rzeczywistość nie znosi sentymentalnych łez ni uśmiechów. Szara, nudna i bezlitosna sięga po serce swą zimną, drapieżną dłonią.
— Nie płosz mi wspomnień! — rzekł wczoraj Śnieżko do żony, gdy wrócili do domu. — Wszakże jestem niepodzielnie twoim. Mało jest dni pięknych w jesieni. Nie chciej mnie pozbawiać tych ostatnich odblasków gasnącego słońca.
— Gasnące słońce! — syczała zjadliwie. — Li-