Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

muje do szpiku kości. Zaczyna mżyć drobny, górski deszczyk, niby rozbita, rozpylona mgła. Słychać, jak drżą i szepcą coś cicho płaczące świerki.
Pomału przechodzi gorączka. Ciało ogarnia znużenie i uczucie chłodu. Spracowana myśl leniwo i niechętnie ulega ostatnim wysiłkom woli, walczącej z ostateczną apatyą.
I cóż się właściwie stało?
Wczoraj popołudniu... nic się nie stało... wszystko głupie, ludzkie wymysły...
Śnieżko chętnie pozostaje dłużej przy tych wspomnieniach. Pani Helena jest ogromnie piękna, miła i pociągająca, panna Henryka również. Pomimo wszystko Śnieżko nie będzie się wypierał tego, że mu się spodobają, nie zaprze, że nawet w tej chwili na samą myśl o nich doznaje wprost kojącego wrażenia. Dlaczego człowiek szuka we wszystkiem piękna? Piękno? Czyż może być coś wspanialszego od pięknego człowieka? Zaiste, nie wszyscy jesteśmy piękni, niemniej jednak piękny człowiek — Śnieżko myśli i o duszy jest najwyższem, najwspanialszem dziełem stworzenia... Ze swą duszą nieodgadniona jest Chaosem, Wszechświatem, tak niezgłębionym i niezbadanym, jak przestworze niebieskie, roziskrzone brylantowym blaskiem gwiazd.
Wczorajszy dzień był piękny. Po długiej słocie uśmiechnęło się niebo do ludzi. Byłto jeden z tych ostatnich, tkliwych uśmiechów przez łzy. Jak to się zaczyna ten wiersz? Aha! Słonecznej ciszy pełna