Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Stasiu, niegrzeczny chłopcze! Trzewiki przemoczysz! Co ty tu robisz?
— Ofiarę składa Florze — objaśnił Śnieżko.
Panna Henryka popędziła za chłopcem, który zaczął przed nią uciekać. Przez chwilę słychać było ich oddalające się, dźwięczne głosy.
— Jakie wrażenie robi na panu moja siostrzenica?
— Ogromnie bujna i pełna życia, młoda...
— Tak, nie można jej brać za złe jej bałamutnych poglądów...
— O, ja nie tak myślałem, przeciwnie. Krańcowość i bezwzględność są przewilejami młodości.
— Smutne przywileje.
— Wspaniałe, dumne, jedyne, które z ludzi młodych robią półbogów, dają im niesłychane bogactw o życia.
— Zaś zaślepiając, stają się przyczyną nieszczęść i cierpienia.
— Niezawsze, proszę pani.
— Pan tak młodość kocha? A ja się jej boję... mam wrażenie, że młodzi mnie chcą okraść...
— Niech pani uważa, bo przez to właśnie starzejemy się...
— Pan musi bardzo kochać życie.
— Kocham wszystko, co jest piękne.
— Wszystko? — spytała pani Helena, zwracając ku niemu swe aksamitne, słodkie oczy. — Powtórzyłby to pan... publicznie?