Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Miałaby pani serce oderwać go od żony i dzieci?
— Proszę pani, nigdy się nie kochałam... ale, zdaje mi się, że miłość, prawdziwa miłość, to siła, żywioł, któremu się człowiek oprzeć nie może... Jeśliby zdołała zaślepić mnie o tyle, żebym była w stanie zakochać się w żonatym, to już chyba na pamięć 0 jego żonie byłoby zapóźno.
Chciaż nie we wszystkiem zgadzam się ze zdaniem Henrietty — odezwała się pani Helena — to jednak myślę, że prawdziwe uczucie może do pewnego stopnia ludzi tłómaczyć.
— Nie, proszę pani — wtrąciła sucho Śnieżkowa. — Kto szanuje cudze zobowiązania, ten nie zapomina o swoich.
— Zapewne, są jednak chwile...
— Uczciwa kobieta nie ma żadnych „chwil“ — przerwała gwałtownie Śnieżkowa.
Pani Helena, która znała słabą stronę Śnieżkowej, umilkła, uśmiechając się pobłażliwie.
— A jak pan myśli o tem wszystkiem, doktorze? — zwróciła się panna Henryka do Bryla.
— Ja sądzę, że „każdy sobie rzepkę skrobie“.
— To znaczy?
— Co komu zdrowo.
— Może przejdziemy do ogrodu — zaproponowała pani Helena. — Dzień dzisiaj taki piękny i ciepły.
— Babie lato — odezwał się machinalnie Śnieżko.