Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zapóźno już na „babie lato“, kochanku — zauważyła cierpko pani Śnieżkowa.
Nie słyszał jej.
Wstając od stołu, mimowoli spojrzał w wiszące na przeciwległej ścianie wielkie lustro, w którem widać było pełną, a przecież smukłą i wyniosłą postać pani Heleny.
— Jakaż piękna! — pomyślał.
W tej chwili uderzyły go w twarz patrzące nań z lustra inne oczy, z których mętnego błękitu krzyczał niepohamowany ból i straszny wyrzut.
Odwrócił się, szukając oczyma wzroku żony, ale ona zdawała się nie widzieć jego ruchu. Spokojnie napozór rozmawiała z doktorem Brylem i tylko Śnieżko widział, jak jej warga dolna drgnęła kilka razy nieznacznie.
A piękna pani Helena przesłoniła swe pyszne oczy jedwabistemi rzęsami i ledwo dostrzegalny uśmiech przewinął się koło jej warg purpurowych.

IX.

Istotnie, pogoda była przecudna. Niebo, mgliste rano, wyjaśniło się i świeciło teraz gładkie i czyste, jakby obciągnięte blado-błękitnym atłasem. Bezlistne drzewa stały smutno wśród wypłowiałych trawników, otulając ziębnące stopy grubą powłoką zeschłego listowia, w którem przewracał i chrzęścił