Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyjdą do was z widłami i pałkami i zaczną z was flaki wypuszczać...
Ryszan, który zwykle mówił spokojnie, plótł teraz jak w ekstazie. Ponieważ powietrzem wstrząsał nieustanny huk dział, prawie krzyczał, a jego wysoki, trochę zamglony głos, brzęczał jak przeciągnięta struna.
Obszedłszy stację z Ryszanem, który prowadził go pod rękę, Niwiński zrozumiał przyczynę nieustannego huku a zarazem powód, dla którego artylerja bolszewicka tak ostrzeliwała Krjaż. Tuż przed stacją pracowała baterja dalekonośnych dział. Olbrzymie, długie rury buchały ogniem i dymem. Ich gorący oddech w dalekim promieniu wstrząsał powietrzem.
Przy działach stał z planem Samary w rękach socjal-rewolucjonista Bruszwit. Ujrzawszy Ryszana z Niwińskim krzyknął coś do nich wesoło, wymachując żywo rękami.
— A cóż es-erzy?
— Es-erzy pracują dobrze — przyznał Ryszan. — Bruszwit był wczoraj w Samarze jako parlamentarjusz...
— A dziś kieruje baterją dalekonośnych dział?
— Wojna — to wojna! Kozacy orenburscy też posuwają się naprzód.
Minąwszy baterję, szli wąską ścieżyną przez pola. Wschodziło słońce cudownie różowe, z bagien i mokradeł zerwały się mleczne mgły, uperliła się trawa rosą, zaczął się rozżarzać przecudny dzień. Wszystkie krzaki okryte były kwieciem, wszystkie rowy wypełnione były różowym głogiem i białą tarniną, wszędzie widziało się krzaki fjoletowego