Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z nami się bić nie będą. Rzucili wszystko, wsiedli do eszelonów i pojechali. A wiesz?
Tu Ryszan po swojemu uśmiechnął się oczami do Niwińskiego.
— „Bagani“ — to dla was, Polaków, znienawidzeni Moskale. Ale nasz „kluk“, choć go zeklnie a czasem i potrąci, choć „bagana“ przezywa bułką i ziemniakiem, przecie ma dla niego sentyment. Ma go za głupie, stare, źle wychowane dziecko i ma dla niego sentyment — jak dla dziecka! Pod Bezenczukiem nasi doczekali się piękniej chwili. Kiedy bolszewicy odeszli, przyszli do Ożenilka „bagani“ z sąsiednich wsi — dziady z takiemi długiemi brodami, baby, dziewki i to wszystko zaczęło się kłaniać w pas i dziękować Ożenilkowi: za to, że ich wyzwolił z pod „bolszewitskawo iga“.[1] Przyprowadzili mu ukwieconego byka dla żołnierzy.
— Kwiaty zełgałeś, Mirosławie! — roześmiał się Niwiński.
— Może być! — śmiał się poeta. — Ale miodu przynieśli, masła, chleba, ryb... Czyśmy mogli marzyć kiedy o tem, że nad błękitną Wołgą będziemy wyzwalali Rosjan z jakiego jarzma? A Batraki pamiętasz — w kwiatach? Tam teraz nasi „kluci“ żrą i wylegują się na piaskach lub łowią ryby w błękitnej Wołdze... Od czasu jak Wołgę zobaczyłem, widzę wszystko wciąż na błękitno... Chciałbym kochać się w oczach tak błękitnych.

— Ha! A to błękitna awantura! — roześmiał się Niwiński. — Ale poczekaj, jeszcze ci sami chłopi

  1. Z pod jarzma bolszewickiego.