Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Za stacją czekała już „rota”, uszykowana pod drzewami i budynkiem stacyjnym zakryta przed pociskami artylerji. Prawdę mówiąc, byli to głównie t. zw. „Taboryci”, a prócz tego rzemieślnicy, ludzie, którzy już dość dawno nie mieli nic wspólnego z frontem. Ale postawa ich była bez zarzutu. Wszyscy w hełmach, niektórzy na krzyż przepasani lśniącemi wstęgami od karabinów maszynowych, srogo i wojowniczo obwieszeni granatami, wygląd mieli groźny i wzbudzający szacunek.
Czeczek po swojemu wleciał na oddział, stanął przed nim i krzyknął:
— Piąta udarna rota — zdar!
— Zdar! — huknęło gromem sto pięćdziesiąt głosów.
— Most wzięty w nocy szturmem — tłumaczył pułkownik. — Samara już w naszych rękach, wkraczamy na przedmieścia. Piąta udarna rota idzie jako rezerwa do dyspozycji pułkownika Szweca. Wiem, że każdy żołnierz obowiązek swój święcie spełni. Czeske rewoluci zdar!
— Zdar! — trzasnął oddział gromem.
Odwróciwszy się Niwiński ujrzał Ryszana.
— A, toś ty tu! — przywitał go Ryszan. — Phi, jaki wyelegantowany, odmłodzony!
— Idę zdobywać Samarę! — żartobliwie odpowiedział Niwiński.
— Czy nie zapóźno się wybrałeś?
— O, mój drogi! Ja tu byłem pierwszej nocy zaraz po bitwie pod Lipiagami. Czeczek kazał nam przejść przez miasto „ceremonjalnym marszem”, więc pewny, iż zjem porządną kolację w Samarze,