Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czegokolwiek o herbacie i sytuacji. Na korytarzu zauważył Czeczka, idącego spiesznie do biura naczelnika stacji. Za Czeczkiem cicho ale stanowczo wsunęła się do pokoju chmara żołnierzy, z nimi oczywiście i Niwiński.
— Telefon! Telefon!
Czeczek stanął przy telefonie.
Zapanowała cisza.
— Ano. Pułkownik Czeczek! — rozległ się jego jasny, tenorowy głos. — Co? Już się „bieli“?
Twarze żołnierzy rozpromieniły się.
— Wchodzimy do miasta? Dobra. Rezerwy masz? Co? Nie? Proszę cię, czy ty pierwszy raz bitwę prowadzisz? Dzieckiem jesteś?
— On pułkownikowi Szwecowi diela nohy[1] — mruknął któryś żołnierz.
— Jakże można? Ja nie mam rezerw. Później podeślę ci jeden bataljon. Teraz mam tylko jedną „rotę“ — zdar!
Położył słuchawkę.
— Gdzie jest ta „rota“? — zwrócił się do otaczających go żołnierzy.
— Za budynkiem — stacyjnym stoi.
Czeczek wyszedł szybkim krokiem.
— Tak już się to bieli! — słyszał idący za nim Niwiński radosny szept w grupie żołnierzy.
— A most? — rzucił pytanie w tłum.
— Wzięty w nocy.

— A więc to znaczyła ta strzelanina!

  1. Dielati nohy — dosłownie „robić nogi“ znaczyło w żargonie eszelonów czeskich — robić wymówki.