Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pułkownik spytał o coś żołnierzy, którzy przyjechali drezyną a potem zwrócił się do całej grupy:
— Jeśli chcecie coś zobaczyć, to się spieszcie. Już im to pęka, już się rwie. Prawo skrzydło drgnęło. Za chwilę zacznie się „hurra“.
Tu przerwał, ale snać chciał jeszcze coś dodać, bo nie spuszczał wzroku z grupy, stojącej przed nim w milczeniu. I palnął mówkę:
— Zepchniemy tę publikę ku wodzie. Artylerja już odcięła odwrót czerwonej armji i bije w jej eszelony. Bolszewicy nie będą się mogli wycofać. Co nie zginie w boju, utonie w rzece lub w bagnach, resztę wytną chłopi. Nasi chłopcy mięsa też niemało natną. I poco to wszystko? Cóż za krwawe nieporozumienie! Sami widzicie, że armja czeska jest armją demokratyczną. Czemu na nas nastają, czemu napadają? Eto użasno, użasno! Tak — do swidanja, gaspada! A uważajcie na siebie! Wsiewo charoszawo!
Dworski cały ten czas stał, jak na węglach. Nie dlatego, że — zdawało się — tuż nad głową ryczały i pękały szrapnele, ale ponieważ z odgłosów bitwy domyślał się, iż tam dzieje się coś ważnego. Karabiny maszynowe terkotały nerwowo nierównemi salwami, snać łapiąc coraz to wyrywające się naprzód grupy strzelców. Artylerja po prawej stronie biła gwałtownie i pospiesznie. Młodemu człowiekowi roiło się, że słyszy komendę i krzyki ludzkie. Toteż, jak tylko pułkownik skończył, Dworski salutował, wykręcił się na pięcie i ruszył przed siebie plantem kolejowym. Tuż za nim szedł chorąży Curuś i Petrović.