Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwili i jakby zawstydzeni Niemcy, wrogowie i prześladowcy w domu, w okopach, w obozach jeńców i nawet tu, znowu w szeregach nieprzyjeciół, z bronią w ręku, znowu godzący na wolność i życie.
Wielką urazę i wielki żal mieli Czesi do Rosjan, do tych braci Słowian, z którymi jeszcze tak niedawno walczyli razem przeciw Niemcom, a którzy teraz za marne „kierenki“ sprzedawali ich tym właśnie swoim wrogom. Ale żołnierz czeski uważał Rosjanina za nieuświadomionego barbarzyńcę i nie mścił się na nim. Zdarzało się nieraz, że Czech, wziąwszy do niewoli Rosjanina i wykłóciwszy się z nim, dzielił się z nim machorką i puszczał go wolno z łagodnem napomnieniem:
— Nu, stupaj bolwan k czortu a to plocho budiet!
Ale na widok Niemców i Madjarów w egzaltowanej duszy tych żołnierzy rewolucyjnych budziła się mściwa nienawiść i wołało znów prastare hasło husyckie:
— Bijte, ubijte, nikoho neżiwte!
Więc i teraz zasępiły się twarze żołnierzy czeskich.
— Poco ich prowadzicie, „duraci!“ — krzyknął ktoś z drezyny do konwoju.
— Sztykiem te swolocz, sztykiem! — wołał drugi.
Zaś konwoj popędzał jeńców, chmurny i zły, jakby sobie to zajęcie poczytywał za hańbę.
Nieco dalej spotkano maszerujący na pozycję bataljon czwartego pułku.