Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Samej Madjar a Niemec! Nawet komando niemecke.
— Niczewo! Wszak my im to rozsekame! — odparł z zaciętością jego towarzysz.
I jakby na potwierdzenie tych słów wyszła nagle z za zakrętu partja jeńców, złożona z jakich dwustu ludzi.
Tu Czesi wstrzymali drezynę i, jadąc powoli, bystrym wzrokiem wpatrywali się w twarze żołnierzy „Republiki Sowjeckiej“.
Dworski przyglądał im się również z wielką ciekawością.
Jeńcy szli pod bagnetami, obdarci i brudni, niektórzy lekko ranni, obwiązani bandażem lub brudną szmatą, ci w zwykłych furażkach, tamci w „papachach”, inni z gołemi głowami, niektórzy już bez butów — żołnierze rosyjscy, hołota miejska, draby, różne wyrostki żydowskie, rabusie i rzezimieszki o strasznych fizjognomjach, ludzie gwałtem do wojska wzięci, Tatarzy, Kirgizi, wśród nich Chińczyków kilku — zbieranina dzika, krwawa, fanatyczna a bezmyślna, skuszona wysokim żołdem i nadzieją mordu i grabieży. Dreptali, jak stado, bezładnie i pokornie, trwożnie patrząc na najeżoną bagnetami gromadkę na jadącej coraz wolniej drezynie, obserwującą ich w milczeniu a okiem nieżyczliwem i badawczem.
Zaś Czesi patrzyli coraz groźniej i straszniej, bo wśród tej watahy dojrzeli sporą gromadę żołnierzy austrjackich w mundurach z różyczkami na czapkach. Szli czarni i brodaci Węgrzy, okrutni w zwycięstwie a podli i wiecznie żebrzący w niewoli, bandyci nocni i złodzieje, szli tchórzliwi w tej