Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co takiego? — pytał Niwiński, nie rozumiejąc.
— Flagę polską mi daj. Jutro wielka parada, powinna tu być polska flaga... Każę wywiesić na gmachu sztabu... Zawieszenie broni.
— Gdzie? Na bolszewickim froncie?
— Nie! Na froncie francuskim! Niemcy poddają się, proszą o pokój! Wilhelm uciekł.
Silnie ścisnął mu rękę.
— Niwiński! — mówił, patrząc mu mocno a filuternie w oczy swemi czarnemi, wielkiemi oczami. — Są Czechy, jest Polska teraz.
Iskierki w oczach.
— Teraz możemy już prać się o Cieszyn!
— Z przyjemnością! — roześmiał się Niwiński — Wojny łączą!
— Flagę mi daj! I na paradę przyjdź tu jutro rano, do sztabu. Weź wszystkich swoich oficerów. Będzie defilada.
— Dziękuję ci za pamięć!
Czeczek był zawsze wierny!
Poleciał Niwiński do swych wagonów „flagę“ robić!
— Z czego my tę flagę zrobimy? — kłopotał się Curuś.
— Musisz, Curuś, amaranty poświęcić — naszyje się orła —
— Orła? Jabym myślał tylko flagę — barwy narodowe —
— Zanadto podobne do czeskich — właściwie identyczne, bo amarantu w heraldyce niema, jest tylko czerwony kolor... My zrobimy inaczej... Z dwuch prześcieradeł wykroi się dwa duże orły