Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawarczały, a czeska orkiestra zagrała „Kde domow mój”.
Oficerowie stali z rękami u czapek.
Niwiński patrzył.
W długiej siwej pelerynie, wysoki, z czerwoną twarzą i czerwonym zakrzywionym nosem, do ptaka podobny, stał jenerał francuski, Janin, żołnierz zawodowy, zimny, obojętny, w stalowo-błękitnej pelerynie, zupełnie do austrjackiego oficera podobny, wyniosły i surowy, w siebie tylko wierzący.
Ten drugi, również w mundurze jenerała francuskiego i przy szabli, był drobniejszy, miększy, subtelniejszy — i Niwiński wiedział, kto to był. To był Słowak, pochodzący ze wsi Koszarzyska, z rodziny chłopskiej, człowiek, który już jako mały chłopiec ukochał gwiazdy, dla ich miłości uczył się, a potem stał się jednym z najwybitniejszych astronomów europejskich — zaś kiedy przyszła wojna, ten astronom porzucił swoje obserwatorjum, wstąpił do wojska i służył jako prosty żołnierz w aeroplanach. Walczył jako lotnik, został odznaczony za męstwo, był ranny tak ciężko, że od tej chwili życie jego wciąż wisiało na włosku. Dopiero wówczas poświęcił się dyplomacji oraz organizacji zbrojnej akcji czeskiej. Został jenerałem, ministrem. Widział wojsko czeskie w Rosji wówczas, kiedy ono liczyło zaledwie jeden pułk i jeden bataljon rezerwowy, a teraz, świat dokoła objechawszy, na brzegach Oceanu Spokojnego oddawał cześć hymnowi i zwycięstwom znakomitego wojska, które, rozrósłszy się, podbiło pół Azji.