Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrazistą twarzą, jakby w dębie wyciosaną, z połyskiem złotych guzików na znakomicie skrojonym „khaki“ mundurze. Był komendant Szkotów Blair, również chłop ogromny, ze spokojną, łagodnie uśmiechniętą twarzą. Był jenerał Czeczek, trochę stremowany, bo jego dywizja była dla niego wówczas bardzo źle usposobiona. Był oczywiście jenerał Paris z księciem Muratem o byczych plecach i ordynarnej gębie furmana, był wiecznie zdziwiony, wąsaty pułkowniczyna francuski ze świtą złożoną z kilkunastu żydów-wywiadowców, misja polska. Tuż za nią stanęli jenerałowie rosyjscy — uprzejmy, arcylojalny, dobroduszny, a kuty na cztery nogi jenerał Chorwat z białą do pasa brodą, sztywny, drobny, czarny lis, Iwanow-Rinow minister wojny, zaś trochę opodal w płaszczu prostego żołnierza bez żadnych odznak, z twarzą zupełnie ogoloną jenera! Romanowski, profesor Akademji wojennej... Konsul francuski, w pirogu i pstrokato wyszywanym mundurze śmieszny, jak małpa — Kubuś z dziecinnych obrazków. Sztab, niski trochę co do wzrostu, ale szeroki w piersiach i z bardzo marsowemi minami, a palący czerwienią — na czele marszałek Otani, jowialny, łagodny staruszeczek, głównodowodzący japoński. I trzy kompanje honorowe — marynarzy francuskich, anamicka i czeska.
Mały portowy statek czeski, „Smielczak“, z czeską obsługą i czeskimi oficerami, wyjechał na morze, gdzie zatrzymał się niewidzialny z przystani krążownik. Po jakimś czasie statek powrócił i brzeg aż się zaroił od francuskich mundurów. Posterunki i kompanje honorowe sprezentowały broń, bębny