Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po powitaniu jenerałów i przedstawieniu misji ruszono w głąb przystani, gdzie stały kompanje honorowe.
Przechodząc koło starego wiarusa czeskiego, który w olbrzymiej białej papasze stał wyprostowany jak świeca, broń z długim, cienkim śpikulcem przed sobą trzymając, jenerał Sztefanik odezwał się z uśmiechem:
— Co te to kluci nadielali!
— Tak co sme mieli dielat, bratrze generale! — natychmiast odpalił żołnierz — My sme ne chtieli! To woni!
Odezwała się Marsyljanka.
Niwiński w świcie jenerałów obszedł front kompanij honorowych (— Co mi to szkodzi! Przynajmniej się dowiem, jak to smakuje) i zauważył że jest to tak samo, jak kiedy się idzie za trumną nieboszczyka. Znajomi rozmawiają o swoich własnych sprawach i wciąż ktoś na kogoś włazi. Niemniej chciał jeszcze zobaczyć defiladę.
Niebardzo się pchał w pierwsze rzędy, bo nie był bezwstydny. Wtem zauważył naprzeciw siebie operatora filmowego.
— A, to zmienia postać rzeczy. Wysłano mnie tu, abym reprezentował. Poto mam na rękawie białego orła w czerwonem polu. Ten film pójdzie do Ameryki i do Francji, do Anglji — niechże wiedzą, że tu Polak był. Trzeba się pokazać.
Delikatnie wsunął się między angielskie i francuskie płaszcze i sterował ku brzegowi jeneralskiego tłumu, gdy ktoś naraz brutalnie go pchnął