Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jącym, ciemnym płaszczem smutku pokrył plac i czekające na nim w ciszy mrowie ludzkie.
— Otóż stoisz przy kołysce nowej armji, nowego czynu — myślał Niwiński — i dzwony pogrzebowe temu czynowi grają. Komu to one biją pozgonne — przeszłości i cierpieniom, czy też i temu nowemu wysiłkowi? Jakkolwiek miałyby się rzeczy, bez względu na to, kto na tem traci a kto i co zyskuje, prawdą jest, że tam, za Wołgą, wilki szarpią chorą istotę, jestestwo, krwi upływem i męką wyczerpane, oszalałe z boleści a opuszczone przez wszystkich. Kto wyzwoli ofiarę z pod katowskiego noża? Czy ci nowi żołnierze będą świadomymi, jasnymi rycerzami Ludzkości, czy też tylko krwawymi mścicielami? Bo urodziny tej nowej armji to urodziny nowej wojny domowej i nowych pożarów i nowego wybuchu nienawiści.
Zakołysały się na barkach ludzkich trumny, okryte bukietami bzu. Zdawały się same unosić w powietrzu nad głowami ludzkiemi, niby gotowe do odlotu. I w tej chwili wrzasnęli komendanci, szczęknęła broń w pięściach żołnierskich, a orkiestra zagrała hymn czeski.
Niwiński wyprostowany podniósł dłoń do czapki.
Cześć poległym!
I cześć hymnowi zmartwychwstałych!
Oto stoją naprzeciw siebie: Wczorajsi władcy świata i wczorajsi niewolnicy, pierwsi poniżeni, drudzy dostojni i mający władzę, opromienieni czystym blaskiem oręża. Ukorz się, człowieku, przed wiecznem zwycięstwem prawdy i wyzbądź się pychy. Niema potentata, któregoby moc wyższa nie rzuciła w proch.