Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VIII.
Burza nocna na morzu.

Rozstałem się z uprzejmym rybakiem, umówiwszy się z nim, że zgłoszę się do niego w sprawie dalszych wyjazdów, co do których przyzwoitość nakazała porozumieć się z panią Zielińską a także i Zdzisiem, bo może i on byłby rad pojechał.
— A jakże ja was znajdę, Dawidzie? — pytałem, żegnając się z nim.
— Gdzie Dawid Długi mieszka, to ci każdy powie! — odpowiedział nie bez pewnej dumy. — Zresztą sam trafisz, bo ja mieszkam naprzeciw kościoła w małej chałupce z niebieskiemi oknami.
Stary rybak bardzo mi przypadł do serca. Był grzeczny, bardzo uprzejmy, a równocześnie zachowywał się z taką godnością, iż mimo, że to był człowiek prosty, jak się to zwykło mówić, „bez wyższego wykształcenia“, ubranie miał w łatach, dłonie szorstkie i twarde jak deski, a na bosych stopach „korki“, — od samego początku naszej znajomości miałem dla niego najwyższy szacunek. Później przekonałem się, że był to też człowiek bardzo dobry, zacny i prawy, przytem sprytny i nadzwyczaj pracowity.
Kiedy wróciłem do wsi, wioska, to jest letnicy dopiero się budzili. Było umówione, że koło dziewiątej miałem się stawić na śniadanie w mieszkaniu pani Zieliń-