Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chciałem biec natychmiast, ale pani Zielińska powiedziała mi, że teraz nic nie zobaczę, bo ciemno, i że przedewszystkiem trzeba iść spać. Co do tego, to musiałem jej przyznać słuszność zupełną, bo po tylu rozmaitych wrażeniach i długiej podróży byłem zmęczony i tak śpiący, że już z nóg leciałem.
Oczy mi się kleiły, kiedy mnie zaprowadzono dokądś i przy świetle latarni wskazano mi niskie, wygodne posłanie. Nie zastanawiając się nad tem, gdzie jestem, rozebrałem się czemprędzej, westchnąłem do Boga, i przykrywszy się ciepłym kocem, wyciągnąłem się na świeżem, białem prześcieradle. Zrozumiałem, że mi posłano na sianie — i natychmiast zasnąłem.
Zbudziłem się nagle, kichnąwszy, nie tyle może wyspany, ile zdając sobie przez sen sprawę z tego, iż znajduję się w jakiemś nowem i nieznanem miejscu. Rozglądając się zauważyłem, że leżę w komórce niezwykłego kształtu, z jednej strony półokrągłej a zarazem okrągło sklepionej. Coby to mogło być takiego, trudno mi było dociec, ponieważ w komórce tej panował zmierzch, w którym świeciły przedzierające się tu i owdzie przez szpary promienie słońca. Jeden z tych promieni trafił mnie prosto w nos, tak że kichnąłem i zbudziłem się.
Zaciekawiony kształtem dziwnej sypialni usiadłem na posłaniu i zacząłem się jej przyglądać, gdy w tem przyszło mi na myśl — morze!
— Muszę je czemprędzej zobaczyć! — powiedziałem sobie, sięgając po ubranie.
Gdy już byłem na pół ubrany, pchnąłem drzwi swej komórki. Rozchyliły się.
Przede mną był obszerny, słońcem porannem zalany plac, na którym wisiały wielkie, rozpięte na obręczach, białe, lejowate sieci nieznanego mi dotychczas kształtu, teraz w świetle porannem srebrno-pozłociste. Po prawej stronie widać było niskie, murowane domki z czerwonemi dachami; tu i tam z kominów tych domów białe pióropusze dymu strzelały prosto w jasne, błękitne niebo. Po lewej stronie placu stał cicho las sosnowy, a nawprost mnie, między lasem a czerwonemi dachami wioski, wschodziło olśniewające słońce. Powietrze było przeczyste, cisza zupełna.