Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szawą. Trzeba przyznać, że w Warszawie widzi się, iż Polska jest naprawdę wielka. Wieczorem wyjechaliśmy do Poznania, gdzie byliśmy następnego dnia rano. Myślałem, że to miasto, jedno z najstarszych w Polsce, będzie od starych murów posępne i czarne. Jakże się ucieszyłem, ujrzawszy miasto jasne, o szerokich, słonecznych placach, ulicach i z pięknemi domami! Podziwiałem były zamek cesarski i sprawiedliwość boską, która najeźdźcy po to pozwoliła wznieść tak wspaniały pomnik swej pysze, aby mógł on służyć jako wyższa uczelnia synom gnębionego niegdyś narodu. Gdybym nie wiedział, że to naprawdę zamek byłego cesarza Niemiec i że tu niegdyś panowały pruskie pikielhauby, nigdybym w to nie uwierzył, takie to miasto jest polskie. Poznań ma też piękny Zwierzyniec, w którym przyglądałem się z przyjemnością różnym zwierzętom.
Na drugi dzień raniutko wyjechaliśmy na Hel, i znowu jechaliśmy w ścisku, szczęśliwi, że przynajmniej siedzimy. Mimo, że połowa sierpnia już minęła, jechało na półwysep bardzo wiele osób, jedni aby wywieźć już swe rodziny, drudzy dopiero na krótki wypoczynek letni. Nie widziałem po drodze wiele, wyjąwszy przecudne jak marzenie jeziora koło Kartuz. Morza też nigdzie po drodze nie widziałem, choć począwszy od Pucka podróżni je sobie wciąż pokazywali. Nie zdaje mi się, żeby co widzieli, bo noc była bardzo ciemna. Za to na wszystkich stacjach był taki gwar głośnych powitań i pożegnań i takie wszędzie tłumy ludzi, że gdyby jeszcze gdzie muzyka zagrała, możnaby myśleć, że pan Prezydent Rzeczypospolitej przejeżdża.
Nie mniej wesoło było i na stacji w Jastarni, dokąd przybyliśmy koło jedenastej w nocy i gdzie oczekiwała nas pani Zielińska z córkami. Zdziwiło mnie, że Jastarnia, o której mi opowiadano, że jest biedną wioską rybacką, ma oświetlenie elektryczne.
— A gdzie tu morze? — pytałem, po przywitaniu się z panią Zielińską i panienkami.
— Tu zaraz, zaledwie kilkadziesiąt kroków! — odpowiedziała Stefcia, wskazując mi paluszkiem las, rosnący po drugiej stronie toru kolejowego.