Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

(nie dostał ani jednego węgorzowego ogona), powiedział sobie:
— Spróbuję! Doch ten stary może dobrze radził!
Ale skąd miąso wziąć? Rybak był taki biedny, że nie miał ani psa, ani kota — nic. Smutny poszedł na strand, idzie, idzie — a tam się coś czerni! Może bita (rzecz z rozbitego statku, wyrzucona przez morze na wybrzeże), jaka dobra? Idzie bliżej, patrzy — nie bita, ale zdechły morświn (delfin bałtycki), wyrzucony przez morze i napół obgryziony przez ptactwo.
— Jest miąso na przynętę! Wezmę kawałek, włożę do żaka! — pomyślał rybak.
I tak uczynił — a na drugi dzień znalazł w żaku cztery wangorze. Wangorze wyjął, miąso zostawił i poszedł, a trzeciego dnia był w żaku wangorzy cały mendel (15 sztuk), potem pół kopy, kopa, pół żaka, cały żak! Dobrze się rybakowi zaczęło dziać.
Ale neńce (matce) to się nie spodobało.
— Nieładna sprawa! — pomyślała, bo białka była taka chytra, że wiedziała, gdzie czart ma młode.
— Synku! — powiada — Tam u ciebie coś nie w porządku! Zaraz powiedz! Nigdy nic nie miałeś dostane, a teraz co dzień — pełny żak! Co ty robisz?
— Nic nie robio! — mówi synk — Nie było, to nie było, a teraz są.
Ale neńka nie dała mu tak długo spokoju, póki się nie przyznał i nie powiedział, że ma miąso w żaku.
Zlękła się białka. Zaraz ona poznała, że to wszystko od „złego“.
— Musisz to miąso z żaka wyrzucić, synku! — powiedziała mu.
— Doch w tem niema nic złego! Póki miąsa w żaku nie było, nie mieliśmy co jeść.
— Od wieków tego nie bywało, żeby kto miąso kładł w żak! — odpowiedziała neńka — Jak Pan Bóg zechce dać, to da i bez miąsa, synku! Musisz zaraz miąso wyrzucić!
Cóż miał robić? Neńka przykazała, synk tak uczynić musi. Przyszedł — wybrał wangorze, a był ich pełny cały żak, takich grubych, jak ręka, i miąso wrzucił