Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

są już tu. W lipcu i w sierpniu goście jedzą tłuste, świeże węgorze, gotowane w koprowym sosie i smażone i nawet pieczone, a w bufetach wykwintnych restauracyj wielkomiejskich masz już na zakąskę po wódce węgorze wędzone, rozumiesz, pało?
— Rozumiem.
Pan Żebrowski pociągnął papierosa tak, że ognik mało płomieniem nie wybuchnął, z ust, jakby pogardliwie wykrzywionych, kątami rozesłał dym na trzy strony świata i mówił dalej:
— W miarę, jak jesień się zbliża, szeregi armji węgorzy stają się coraz liczniejsze i wówczas rybacy je, oczywiście, łapią. A te węgorze stają się wówczas bardzo cenne i poszukiwane, ponieważ, wycierając się o czysty piasek morski i płucząc się w czystej wodzie morskiej, tracą szlam stawów i rzek, a z tem także niemiły odor bagna, brzuchy ich robią się białe i dlatego ten węgorz nazywa się po niemiecku „Blanck-Aal“. Jest wprawdzie tłusty, ale wytworny w smaku, szlachetny. Masami kupują go od nas Niemcy, Danja, Szwecja — wszędzie, w całej Europie naszego węgorza możesz znaleźć.
— Przepraszam pana!
— Co ci jest, co ci brakuje?
— Jak mi pan sam nieraz mówił — na morzu nie dzieje się nigdy nic bez interesu. Dawid mi to potwierdził. Kiedy go raz spytałem, czy chodzi na strąd dla przyjemności, odpowiedział mi: — Nie! Jak ja tam nie mam żadnej sprawy, to ja tam niepotrzebnie nie pójdo!
— Rychtyg! Więc co?
— Jakiż interes ma węgorz, żeby leźć właśnie tu, gdzie go łapią?
— Nie bądź o niego niespokojny, już on wie, czego mu potrzeba! — odpowiedział pan Żebrowski, — W czasie, kiedy przeciąga przez nasze wody, na przestrzeni dziesiątek mil czyhają na niego dziesiątki tysięcy żaków, a on istotnie ma tu jakiś interes, bo zwłóczy, nie ucieka, lecz siedzi, i to „ausgerechnet“ w tych samych toniach, w których siadywali jego ojcowie.
— A czy to prawda, że on je groch?