Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXII.
Przygotowania do połowów zimowych.

Burza trwała z małemi przerwami prawie dwa tygodnie.
Tu jednak lądowym swym czytelnikom muszę powiedzieć, iż burza lądowa a morska, to dwie rzeczy zupełnie odmienne.
Podczas burzy morskiej słońce może cudownie świecić na niebie lazurowem czy szafirowem, deszcz nie pada i jeśli wiatr nie jest zimny, małe dziecko spokojnie możnaby wyprowadzić na przechadzkę. Grzmotów ani piorunów niema, ani mowy o błyskawicach, ulewie lub gradzie.
Tylko morze — wścieka się!
I to wystarcza.
Raz, stojąc z Dawidem przed domem podczas silnej burzy zachodniej — ale w dzień, jakby u nas powiedziano „piękny, tylko wietrzny” — zapytałem, czy nie możnaby wyjechać na zatokę.
Spojrzał na mnie zdziwiony, prawie gniewny.
— Dziś?! — wykrzyknął — Czyś ty lichy rozum dostał? W taki sztorm?
— Ależ nie na morze, tylko na zatokę!
— Li na zatokę! Popatrz na nią! Nie widzisz, jaka biała?
Z miejsca, na którem staliśmy, doskonale zatokę było widać. Była istotnie biała, dosłownie wściekle biała.