Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dlaczego?
— Tak się pieni. Jak wrząca woda!
Doprawdy, możnaby pomyśleć, że zatoka kipi ze złości i nienawiści!
O falach na Wielkiem Morzu opowiem w następnym rozdziale, gdy będziemy mówili o strasznym wypadku, który omal nie zakończył się zatonięciem kilku rybaków. Był to prawdziwie rybacki dramat!
Zdarzają się też dni posępne, chmurne, groźne, a najprzykrzejsze wrażenie robi ryk wiatru i morza o zmroku. Wtedy na duszę pada dziwny smutek i nawet starzy rybacy nie mogą się oprzeć pewnemu lękowi i zaniepokojeniu. Wiedzą dobrze, że nikt z własnej woli w taki czas na morze się nie wybierze, ale bywają różne wypadki, — okręty toną, ludzie walczą z falami, a że wśród rybaków mnóstwo jest marynarzy, cóż dziwnego, że myśl o tem wszystkiem grozą ścina ich serca! W taki czas najmilszem ich schronieniem jest kościół, w którym godzinami głośno razem się modlą.
A późną nocą, gdy ryk morza stanie się piekielny, zaś wicher wyje olbrzymim, groźnym, rozwścieczonym głosem, niepokój nagle staje się niemożliwy do zniesienia. Wówczas w okienkach niskich domków rybackich zapalają się światła, słychać tu i owdzie trzaskanie drzwiami i napół ubrani ludzie odwiedzają się wzajemnie pytając, czy się co nie stało, czy kto czego przypadkiem nie słyszał.
Lecz mimo wszystko nie ustaje się w pracy, która — nie czeka. Oto — połowa października, zbliża się okres tak zwanych Burz Wszystkich Świętych, które najczęściej kładą koniec połowowi węgorzy. Prawda, poławia się je jeszcze, ale w coraz mniejszej ilości a wówczas nie sprzedaje się ich już kupcowi, lecz przechowuje się je, w odpowiednio urządzonych do tego celu skrzyniach, po kilka tygodni, aby sprzedać je po cenie najwyższej. Mogą być jeszcze śledziki, z tych jednak korzyść niewielka, chyba, gdy jesień jest zimna. Bywają pomuchle, brzony, będą jeszcze z pewnością fląderki, ale teraz rybak myśli już głównie o bretlingu czyli — o szprocie.