Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozdział IX.
Z ZASADNICZEGO PUNKTU WIDZENIA.

Miastem wstrząsały wciąż strajki.
Zdawało się, jakby ukryty gdzieś głęboko, mściwy, kretynio-złośliwy mózg przemyśliwał tylko nad tem, aby ludziom uniemożliwić życie na świecie.
Strajkowali kelnerzy, tramwajarze, zecerzy, robotnicy różnych zakładów miejskich — czasem wszyscy razem, czasami poszczególne grupy — ale wiecznie gdzieś była jakaś luka, jakiś niedostatek. Jedno ustało — drugie się zaczynało — jak gdyby organizm żarły wszy lub liszaje.
Zpoczątku zdawało się, że ma się do czynienia z szantażem, korzystającym ze sposobności. Wreszcie — czasy były szczerze demokratyczne — więc mówiono o krzywdzie społecznej, o jej wyrównaniu i wynagrodzeniu i życzliwie patrzono na energiczne dążenia proletarjatu do wyrobienia sobie jakiegoś stanowiska i do zdobycia pewnych wpływów.
Wkrótce jednak strajki, osiągnąwszy wszystkie bliższe cele, przeszły w zakres ideowy, zasadniczy.
Przyszły strajki polityczne, demonstracyjne, protestujące, prowokacyjne — jakie kto chciał. Ludzie