Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Patrzyła na niego zaniepokojonemi, podejrzliwemi oczami.
Nie zauważył tego.
— Doprawdy, chciałbym być świadkiem narodzin nowej ziemi — mówił.
Rozgłośnie „uraaaa!“, tysiącem głosów rzucone w niebo, rozsypało się migotliwym pyłem radości w powietrzu.
Młoda kobieta wzdrygnęła się.
— Czegóż się lękasz? — uspokajał Niwiński żonę, zauważywszy ten jej odruch. — To wolność śpiewa! Wyzwoleni niewolnicy wnoszą wdzięczne okrzyki na cześć życia i szczęścia. Cóż za cudne czasy! Złotemi głoskami zapisze historja wiosnę 1917-go roku...
— Mnie się zdaje, że ta wolność niekiedy trochę zanadto hałasuje...
— A no, rozumie się, wolałabyś taką grzeczną rewolucję, malutką, dobrze ubraną, z czerwoną kokardką na głowie i deklamującą z laurką w rączce słodkie wierszyki. Tak nie może być. Rewolucja ma prawo hałasować i krzyczeć i musi głośno krzyczeć... Ale to zdrowo...
— Może ona da ci sposobność oglądania „narodzin nowej ziemi?“
— „Nowe ziemi?“ Masz słuszność o tyle, że mimo wszystko, mimo, że to dotychczas tak gładko idzie, żyjemy na wulkanie, który lada dzień może wybuchnąć...
Westchnął.
— Ale żeby rewolucja mogła mi dać tę „nową ziemię“ — nie wierzę. Człowiek się powtarza — nie rodzi się nowy. „Nowa ziemia?“ A jeśli z chaosu i odmętów wyłoni się znów pogrzebana przed wie-