Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


Rozdział I.
OBOWIĄZEK SZCZĘŚCIA.

— Co ty tak ciągle czytasz?
Niwiński spojrzał na żonę, położył książkę na kolanach, przeciągnął się zlekka i dyskretnie ziewnął.
Hela stała za stołem, zajęta przygotowywaniem podwieczorku. Jak przez fioletową mgłę widział Niwiński jej smagłą, okrągłą, dziewczęcą twarz ze spuszczonemi oczami, wynurzającą się z poza wielkiego bukietu bzu.
— Co czytam? Dobrą książkę starego Fenimora Coopera. Opowieść o rozbitku, który, wylądowawszy na gołym, skalistym kraterze, gdzie nawet trawy nie było, zmienił go w raj.
— Znowu jakiś Robinson Cruzoe?
— Każdy jest sobie Robinsonem Cruzoe i każdy, jak on, ma koło siebie swą ukochaną papugę.
— No, no! — pogroziła mu młoda kobieta.
— Pomyśl jednak, co za niezwykła historja! Po pewnym czasie wulkan zaczyna działać, przychodzi trzęsienie, nie tyle ziemi ile morza, uważasz? I otóż z tego morza, spienionego jak woda w balji, wyłania się nowy ląd, wyspa nowa, urodzajna, żyzna. A kiedy się wszystko już uspokoiło, rozbitek pewnego pięknego, słonecznego poranku idzie obejrzeć swoje nowe królestwo, jeszcze ociekające wodą morską. Dziewiczy ląd! Ach, co za rozkosz, co za raj!