Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wy możecie zdobyć się na tę odwagę i energję, skoro, wojując niby z Austro-Niemcami, nie wierzycie w zwycięstwo!
— Wierz-że pan! A ja panu powiem, że Moskale znowu dostali w skórę! I cała ich zwycięska ofensywa to żydowski humbug!
— Może być, a ja mimo to w zwycięstwo wierzę!
— Pan mówisz jak dziecko!
— Dajno pan spokój — wmieszał się do rozmowy Szydłowski. — Niwiński ma słuszność. Sprawa wcale nie jest przegrana i Rosjanom dotychczas nic zarzucić nie można. Oni eksperymentują, ale widać, że czegoś chcą. Jak dotąd — nie zdradzili nikogo i można iść z nimi razem...
— Szydło! Pan nie wiesz, jakie to jest trudne! Żołnierzy z armji rosyjskiej oni do polskiej nie puszczą, nie mogą puścić!
— Rozumie się, boby im to zdemontowało armję, ale jeńcy, jeńcy!
— Kiedy bo wy patrzycie na sprawę polską przez czeskie okulary!
— Eee, bo pan wygaduje brednie! — zirytował się Szydłowski. — Popatrz-że pan na korpus rumuński, na Serbów... Najpewniejsze dziś wojska... Niewątpliwie i my moglibyśmy dużo zrobić, ale trzeba robić, organizować, agitować, a nie siedzieć i narzekać...
— Będziesz pan jeździł po obozach, po całej Syberji?
— Nie potrzebuję jeździć! — odezwał się znów Niwiński. — Czesi od lat już prowadzą w obozach agitację, wiedzą, gdzie co jest...
— A pan im oczywiście wierzysz!