Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój panie! Mają do wyboru albo stać na tym froncie wobec najospalszych pułków austro-niemieckich i blisko domu, albo jechać do Francji.
— Gdzie w przeciągu dwuch miesięcy pod jakiemś Verdun strzępy z nich tylko zostaną! — pokiwał głową Ziemba.
— Właśnie. Więc czy utrzymanie frontu wschodniego nie leży w ich własnym interesie?
— Łatwo wam gadać!
Ziemba zirytował się i odszedł obrażony.
A już na drugi dzień przyszły straszne wiadomości o wielkiem przerwaniu frontu rosyjskiego pod Brzeżanami i zupełnym rozkładzie armji.
Niemców puściła gwardja.
Przyjeżdżający do Kijowa oficerowie czescy opowiadali o panice, jaka wybuchła w dywizji czeskiej. Kryli się z tem, ale przecie Niwiński domyślił się, w czem rzecz, gdy dwuch rannych oficerów żaliło mu się, że im przepadła bielizna, całe wyekwipowanie, aparaty fotograficzne i zbiory. Jeden z pułków spalił swe archiwum, mówiono też o dwuch spalonych sztandarach. Na wypadek zupełnej klęski Czesi zakopywali na terytorjum galicyjskiem amunicję i granaty ręczne dla przyszłej „irredenty“ czeskiej. Ciężko ranni ochotnicy czescy zabijali się bombami. Z drugiego pułku miały zostać wszystkiego dwie słabe „roty.“ Żydzi w Tarnopolu obrzucali Czechów granatami ręcznemi. Z pasją opowiadał któryś z oficerów, jak gdzieś pod Tarnopolem Czesi obstrzeliwali piechotę rosyjską.
— Czemu do nas strzelacie? — wołali Moskale.
— A bo za wami idą Niemcy! — krzyczeli Czesi.