Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I tak się nigdy nie dogadamy, żebyś wiedział. Ty, będziesz mnie opowiadał o Słowiańszczyźnie, ale psychologja waszych rządzących ludzi jest zupełnie inna. Że chcecie istnieć, to rozumiem, ale słabymi będąc, nie mając wiary w odporność ducha, materjalistycznie na świat patrzący kacerze, nie wierzycie, że będziecie się mogli utrzymać sami i dlatego chcielibyście oprzeć się na Rosji. To nazywacie panslawizmem. Rozumie się, że wrogiem tej Słowiańszczyzny jest każdy, kto się na Rosję porywa choćby w obronie swych najświętszych praw. Ale ja się obawiam, że jak ta Rosja runie, to wy się oprzecie na Niemcach.
— Nigdy! — przerwał mu Ryszan.
— A upozorujecie to wówczas ideą braterstwa międzynarodowego, internacjonalizmem, który wśród was jest jeszcze silniejszy, niż panslawizm. Może nie?
Ryszan chciał coś powiedzieć, ale pomyślał chwilę, a potem roześmiał się głośno i rzekł:
— A wiesz, że to może być! Bądź co bądź polityka nie zna żadnych sentymentów, ani zasad niezłomnych, prócz korzyści.
Niwiński milczał.
— Ostatecznie sądzisz, że duch na froncie jest dobry, co?
— Z tymi ludźmi dziś wszystko możnaby zrobić. Rewolucja zasiała w nich ziarno entuzjazmu — Kiereński je rozdmuchuje. Nigdy jeszcze nie było na froncie tyle armat, broni, amunicji, ludzi. Jeśli kto pchnie naprzód tę lawinę, to ona pójdzie i zmiecie wszystko z drogi. Niemcy i Austrjacy są na tym