Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiemi i nocą szukający w nich miejsc słabych, szliśmy w przedniej straży wolności całego świata i ten świat zwyciężyliśmy, przełamaliśmy martwotę wieków. Nasz młot rozbił bryłę.
— Bryła trzymała się już tylko błotem — odezwał się Niwiński — i rozleciała się sama. Myśmy w nią kuli przeszło sto trzydzieści lat. Gdzie obalano trony tyranów, lub sadzono drzewa wolności, wszędzie byli nasi żołnierze, podczas gdy wy służyliście wiernie Habsburgom, lub witaliście owacyjnie Suworowa, ciągnącego przez Pragę.
— Wojciechu, poco mamy wypominać sobie stare grzechy? Narody nasze szły odmiennemi drogami. Mamże mówić o tem, że kiedy podczas powstania węgierskiego Słowacy ze Szturem rzucili się na Węgrów, Bem bił się po stronie węgierskiej?
— Przeciw Austrji i tyranji!
— Lub że Mickiewicz, ten wielki prorok Słowiańszczyzny, sztyftował wojska polskie przeciw Bułgarji i Serbji po stronie Turcji?
— Przeciw tyranji rosyjskiej!
— Przeciwko Słowiańszczyźnie!
— Ta Słowiańszczyzna wówczas utożsamiała się z tyranją, caryzmem i najczarniejszą reakcją! — wybuchnął Niwiński. — Ta Słowiańszczyzna w milczeniu zgadzała się na śmierć Polski i lizała carskie buty! Słowiańszczyzny zjednoczonej w takim kulcie my nie uznajemy, my, którzyśmy kiedyś właśnie byli jednem z największych państw słowiańskich, dających równość i równouprawnienie wszystkim obywatelom.
— Nie, tak byśmy się dogadać nie mogli.