Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stycznych“, już „towariszczi“ mruczą na nas i dochodzi do bójek.
Nikt nas nie rozumie, nikt nas zrozumieć nie chce.
Szliśmy w bój z wielką nienawiścią, z wielką namiętnością, z tem wszystkiem, co zbrodnię wojny usprawiedliwia, czyniąc ją świętą i nieuniknioną, szliśmy po śmierć, lub swe prawo do życia. Czy tak wojował naród rosyjski? Nie. Pracowaliśmy wśród „ziemlaków“, tych szarych, dobrodusznych „mużyczków“ i widzieliśmy, że oni idą umierać nic a nic nie rozumiejąc. Czuliśmy, że nie tylko za siebie, ale i za nich podjęliśmy tę walkę. Wojowaliśmy nie tylko za królestwo z tego świata — wojowaliśmy za prawdę.
— Pięknie mówisz! — wtrącił Niwiński.
— Mówię, jak czuję! — zapalił się Ryszan. — To jest dziś wewnętrzna prawda moja. Odrzuć spekulację polityczną, odwróć ją od ludzi stojących w polu z bronią w ręku, bo to jest „boży sąd“. Ja który znam trochę Polaków, nie mówię nigdy, iż wasze wojska po obu stronach są asekuracją polityczną. Ja to nazywam jedną partją wojenną, wśród której nastąpił rozłam — wojna domowa...
— Więc mów dalej!
— No więc: Nareszcie — dzień przyszedł. Odwołano się do skrytego w duszy ludzkiej promienia słońca — i ten promień rozświetlił ciemności. Na wszystkich piersiach, na wszystkich ziemistych, gliną upapranych szynelach pojawiły się kokardy czerwone, róże wolności, serca, które radość z piersi wysadziła — i wtenczas bagnet przestał być kawałkiem stali zimnej, ale stał się jasnym promieniem, który poraża. Z morza krwi i łez, z mgieł i ciemności