Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wam? W Maskwu, w Maskwu!
— Cóż tam?
— Archangielsk ili Władywastok. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
Tegoż jeszcze dnia przyszła urzędowa wiadomość o zajęciu Łucka. Na drugi dzień rano połączenie telegraficzne z Żytomierzem było przerwane. Pułki bolszewickie znów się uznały ukraińskiemi, czerwoną gwardję rozpuszczano, mówiono o ewakuacji miasta przez bolszewików; rozumie się, prasa bolszewicka nie pisała o tem wszystkiem zupełnie.
Trzeba było jechać.
Nadeszła chwila rozstania.
Załatwiwszy wszystkie swoje interesy Niwiński wpadł do domu pożegnać się z żoną. Naprzód stanął nad dzieckiem, które, świeżo przewinięte, leżało na łóżku. Córuchna, ujrzawszy go, zaśmiała się głośno i zaczęła podrygiwać nóżkami, tak że wyglądała, jak ryba, bijąca ogonem. Ucałował ją ojciec i krzyż nad jej główką nakreślił.
Płacząc, położyła mu głowę na piersiach żona.
— Dziękuję ci za wszystko! — mówiła.
Uścisnął ją z całej duszy.
— Miej wiarę i czekaj. Ja przyjadę.
Kiedyż ty, biedaku, przyjedziesz! — szlochała.
— Jak Polska będzie wolna.
— A jeśli nie będzie wolna?
— Polska musi być wolna, dziecinko! To już niedługo, wierz mi, to już wnet...
Oderwał się od niej siłą, odsunął ją od siebie, a potem wziął małą walizkę i skierował się ku drzwiom.
Tu jednakże usiadł na stoiku.