Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Więc co? Więc Hela i tak musiałaby wrócić do domu, do rodziców, a potem sama na siebie pracować. Na jedno jej wyjdzie, czy zostanę, czy pojadę — zaś mnie to nie jest wszystko jedno! Absolutnie tu nie zostanę. Teraz trzeba się postarać o jak najwięcej pieniędzy — i czekać.
Wieczorem, szukając w kawiarni Ryszana, Niwiński spostrzegł siedzącego samotnie za filarkiem rotmistrza Obuchowa. Coś go tknęło. Pomyślał sobie, że ten milczący, tylko ze swym adjutantem przestający oficer, może nie nadarmo siedzi wciąż w Kijowie i nawet mogąc jak tylu innych uciec na Don, o Aleksiejewa, jednak nie ucieka.
— A może on wie co pewnego? — pomyślał.
Przystąpił do niego i spytał poprostu:
— Gaspadin Obuchów, wy słyszeli, że Austrjacy idą?
Obuchów podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
Niwiński domyślił się, że Obuchów rozumie go.
— Da, da, idut.
— To znaczy — mnie czas uciekać?
— Niewątpliwie. Skoro budut, skoro budut! — podkreślił.
— Jak myślicie? Za dwa trzy tygodnie?
— Jaki dzień mamy dzisiaj?
— Dwudziestego pierwszego marca...
— Nie, jaki dzień, środa, czwartek?
— Czwartek.
Obuchów podniósł głowę i zamknął oczy, jakby coś liczył.
— W poniedziałek będą.
— A dokąd-że mi jechać?