Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

planową twarzą. — Co jemu lilje, co jemu zaszczyty!... Byle mógł wreszcie wyprowadzić swoich do ziemi spokojnej...
Była znów dobra i piękna. Obudzonemi, niespokojnemi, lecz słodkiemi oczami zaglądała mu w duszę:
— A więc cóż będzie dalej?
— Co będzie dalej, dziecinko? Cóż ja mogę wiedzieć? Wiem jedno tylko: że przetrząsnąłem do głębi całą swoją duszę i stając wobec tych czasów i ludzi z tobą i dzieckiem naszem, szczerze mogę powiedzieć, iż sprawiedliwość jest po naszej stronie! Krzywdzą nas, gdy my nie chcieliśmy nigdy niczyjej krzywdy! Ktoś tam gdzieś musiał napisać złe książki — bo między dzisiejszymi ludźmi mało dzieje się według serca — wszystko według przepisu! Nie trzeba o tem zbyt dużo myśleć i zbyt dużo mówić. Powiadają, że wszystko jasne i uczciwe, czem żyliśmy, miłość, honor, piękno, wierność, że to są wszystko marne słowa! A my odpowiedzmy im: — I nie wódź nas na pokuszenie! — A tak ja, jak ty, w tem dziecku malutkiem mamy zbawienie swoje! Człowieka dobrego mamy wychować i zrobimy to tak, jak nas uczono. Czas jest zły, lecz człowiek przemoże wszystko.
Tegoż samego dnia rozeszły się naraz głuche pogłoski o rozpoczętym przez wojska niemiecko-austrjackie marszu na Ukrainę i Kijów. Jaką drogą wieści te nadchodziły, nie wiedział nikt, szerzyły się jednak z błyskawiczną szybkością i przynosiły nawet szczegóły.
W redakcjach polskich nie wiedziano nic, nie wierzono pogłoskom.
Skoczył Niwiński do Czechów.