Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie. Rozdawnictwo to należało do silnych. Cóż więc dziwnego w tem, że silni dnia dzisiejszego odmierzają taką miarką, jaką im mierzono. Kto nie miał chleba — żebrał.
I do tego przyszło. Pewnego poranku nic nie było na śniadanie. Żona płakała z głodu. Więc Niwiński zerwał się i pobiegł do pobliskiej zecerni, gdzie go znano, bo przecie od czasu do czasu drukował jakiś artykuł. Chciał pożyczyć od którego z zecerów trochę chleba dla żony, ale takie proszenie ze łzami w oczach a żebranie — na jedno wychodzi.
Odbył się uroczysty pogrzeb poległych w walkach o Kijów. Pisma podawały liczbę ofiar na trzy tysiące i z pewnością dużo pochowano ludzi bez żadnej pompy. Ukraińcy bez ceremonji rozstrzeliwali swego czasu cale kluby bolszewickie lub anarchistyczne, teraz znów bolszewicy setkami rozstrzeliwali oficerów — i o tych zwłoki trudno się było nawet dopytać. Teraz jednak bolszewicy odszukali jakieś osiemdziesiąt trzy trupy, których identyczność udało się sprawdzić i postanowili z pompą je pogrzebać.
Był słoneczny, ale zimny, twardy poranek. Wszystko lśniło mocno, oślepiająco, rażąco. Na Kreszczatyku, gdzie Niwiński wraz z Ryszanem stał, czekając na orszak żałobny, kanciastemi, niebieskiemi płaszczyznami kładły się wielkie cienie. Zimny wiatr dmuchał ze spadzistej ulicy Proreznej. Widzowie dość rzadkiemi szeregami ustawili się po obu stronach na chodnikach.
Po długiem czekaniu pojawili się na Kreszczatyku huzarzy, którzy mieli torować drogę orszakowi. Za nimi po obu stronach szpalerem stała piechota. Aczkolwiek huzarzy przywdziali stare dołmany paradne