Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wam się zdaje, że wy nas wiecznie uczyć będziecie!
— Może nie? Co umiecie, tegoście się nauczyli od Europy! A czegóż my mamy się od was uczyć? Jak się własne miasta rozbija? Jużeśmy z tego wyrośli!
Nad wieczorem działa zaczęły grzmieć strasznie.
— Ukraińcy biją „biegłym agniom“ — mruknął Lewitner.
Zaś bolszewicy odpowiadali. Wciąż słyszało się eksplozje, zrobiło się piekło. Wieczorem w którymś domu wybuchł pożar. Naprzód po niebie rozlała się łuna, potem przez szczelinę między domami widać było jasno palącą się kamienicę. Tam też musiała stać baterja. Z pokoju, który zajmowali Niwińscy, widziało się czerwone ognie wystrzałów.
Wkońcu ludzie zaczęli tracić panowanie nad sobą. Ktoś wpadł z wiadomością, iż w kamienicy widziano marynarza — serca w ludziach zamarły ze strachu.
— Jezus Marja! Jezus Marja! — miotała się po pokoju pani Niwińska. — Ja już nie wytrzymam! Tu pożar, tu te armaty, dziecko wciąż krzyczy...
— Nic dziwnego, że krzyczy... Daj, ja ją ponoszę...
Wyszła do przedpokoju wypocząć trochę od widoku wciąż wybuchających ogni.
Niwiński chodził po pokoju i śpiewał, kołysząc dziecko w ramionach.
Tak to trwało do pierwszej w nocy, poczem kanonada ustała. Ułożono się do snu, gdy wtem znów woda zaczęła śpiewać w wodociągu. Zrobił się gwałt, wypuszczono nieświeżą wodę, napełniano naczynia