Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzyć... Dopiero wtenczas, może być, urodzi się coś nowego...
— I cóż to takiego może się urodzić? — wesoło roześmiał się Lewitner.
— Któż to przepowie?
Ale Lewitner śmiał się dalej.
— A ja wiem! Wy myślicie, że ja zwykły oficer, więcej nic, napół Austrjak, duraczjo z jakiejś tam Czechji! Że u nas — Marksa nie zna się, nie czyta, nie wie się nic, bo tylko wy — najmądrzejsi na świecie! A ja jestem doktorem praw, a choć dziś prawosławny, pochodzę z żydów, zaś żydzi mają dobrą głowę do spekulacji. Wy myślicie o socjalizmie — bo na horyzoncie nic innego nowego niema.
— Może być...
— Ale wy socjalizm znacie z paru głupich broszur, a to trzeba bardzo dużo umieć... I powiem wam tyle tylko — czestnoje słowo: Wasz Lenin i Trockij, choć także żyd, są głupsi ode mnie, paruczika Lewitnera, bo ja napewno wiem, że ani socjalizm, ani komunizm w życie wejść nie może i nie wejdzie. Może być dużo zmian, może nastąpić pewna reorganizacja, lecz o usunięciu nierówności społecznych ani mowy...
— Zobaczymy. Popróbujemy parę lat...
— Panowie! — szydził z nich Lewitner. — Nie sądzicie chyba, że dzisiejszy świat jest znów zupełnie już głupi! Że wam pozwoli eksperymentować a nie pracować, a Rosja jest światu potrzebna i nie może iść na spacer, kiedy się jej podoba! Rosja należy do świata, a nie świat do Rosji! Za takie nagłe zrywania umów ciężko się płaci!