Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uznaliście nas, żydów, za ludzi, ale żyć nam nie dajecie! — wątrobił się Koeber. — Z głodu umrzemy. Nie nużno nam wasze błagorodstwo!
— Eto wy iz swojej jewrejskoj toczki zrienja! — pogardliwie bąknął któryś z oficerów.
— My wam nie dajemy żyć? A czy mało jest między bolszewikami żydów, którzy dziś mszczą się za dawny ucisk?
— Czemuż wy, inteligencja, nie zrobicie porządku? — irytował się Lewitner. — Tylu was siedzi ukrytych po domach. Naco czekać? Widzicie przecie sami, że tak żyć nie można.
— Jakiż mamy robić porządek? Jesteśmy przedstawicielami ustroju i porządku, który się przeżył. Wiemy o tem, bośmy sami ten porządek raz na zawsze obalili. Nic nowego my stworzyć nie możemy i nie potrafimy, ale to dawne wrócić już nie śmie. Więc — co robić? Mamy iść z profesorem Hruszewskym? Nie. Nie on jest przedstawicielem nowego życia, ten intrygant austrjacki!
— Więc czemuż nie idziecie do bolszewików?
— Nie jesteśmy bolszewikami!
— To was wymordują!
— Słuszajtie, parucznik! Przecież my wszyscy, inteligencja rosyjska — burżuji — kak oni gawarjat — nieraz myśleliśmy o rewolucji i o tem, co po niej nastąpić może. Wiedzieliśmy, że po obaleniu dawnego reżimu, Rosja dostanie konwulsyj, krwawych potów a że to wielkie ciało, więc i cierpienie musi być wielkie. Nie o nas idzie, ale o nową Rosję... Bolszewicy to tylko przejście do nowej fazy... To wszystko musi wymateryzować, musi się wyją-