Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozdział XX.
OBLĘŻENIE.

— Ostatecznie dotychczas nic nam się w hotelu nie stało!
— Czy mamy czekać, aż nam się co stanie?
— Taki wielki dom, cóżby się mogło stać?
— Idź, przekonaj się na własne oczy. Ludzie z hotelu wynoszą łóżka, materace i pościel do sal bilardowych, do piwnic. Czy chcesz sprowadzić się do sali bilardowej na dole?
— Z dzieckiem? Za nic w świecie. Karmić przy nich, huśtać małą...
— Nieelegancko się wygląda, co? — warknął Niwiński.
— Bóg wie co jeszcze pomyślą, że nas na niankę nie stać...
— A może nas stać, co? Więc tu zostać? A jeśli hotel zapalą, jeśli pożar wybuchnie, jeśli atak w nocy! W ubogiem, prywatnem mieszkaniu nawet szukać nie będą, lecz tu mogą wpaść! Cóż wtedy? Krzyknę, i owszem: „Chyba po moim trupie,“ a oni się na moją propozycję zgodzą, przejdą „po trupie,“ i co wtedy z tobą, co z dzieckiem?